czwartek, 8 grudnia 2016

Pustynia Negev - listopad 2016.

Trzy lata temu pojechałem do Izraela po raz pierwszy. Postanowiłem również odwiedzić Petrę w Jordanii. Plan zakładał przejazd drogą numer 90 wzdłuż morza Martwego, w kierunku przejścia granicznego w Eiljacie. Na szczęście (wtedy jeszcze tego nie wiedziałem oczywiście)  silny deszcz pokrzyżował moje plany. Wybrana przeze mnie droga została częściowo zamknięta, musiałem zatem wybrać alternatywną trasę - drogę numer 40. I kiedy mijałem miasto Ber Szewa, odkryłem nowy kolor Izraela. Nie ten zielony z północy, ale żółty, czerwony i biały.
W trakcie mojej szybkiej podróży na południe miałem jeszcze dwa postoje. Jeden w Midreszet Ben Gurion, a drugi w osadzie Mitzpe Ramon. Do dziś pamiętam ten moment, kiedy powiedziałem sobie, że jeszcze tu wrócę. I rzeczywiście wróciłem – w tym roku. Wraz z moją starszą córką wybraliśmy się w listopadzie na krótki, kilkudniowy wypad.
Tym razem postanowiliśmy poświęcić więcej czasu na zwiedzenie Pustyni Negev. Pierwsze dwie noce spędziliśmy w uroczym hostelu thegreenbackpackers.com

Hostel ten znajduje się w samym sercu pustyni w osadzie Mitzpe Ramon. Dotarliśmy tam ciemną nocą. I zaskoczyła nas przede wszystkim wszechobecna cisza. Po północnym hałaśliwym Izraelu była tym, czego mi było potrzeba.
Zarządzająca hotelem pani Lee doradziła nam najciekawsze szlaki pieszych wycieczek i rada ta okazała się strzałem w dziesiątkę. Następnego dnia wcześnie rano wyruszyliśmy na wędrówkę. Spędziliśmy ponad 4 godziny na dnie krateru Ramon, wędrując przez doliny, równiny i pustynne wzniesienie o egzotycznych nazwach Ardon, Saharonim i Dekalim. 

Podczas marszu spotkaliśmy tylko jedną grupę turystów. Zostaliśmy poczęstowani przez nich świeżo parzoną kawą i marokańskimi ciasteczkami, które smakowały wyjątkowo w takich okolicznościach.


Dodatkowo okazało się, że wszelkie rady dotyczące zabrania dużej ilości wody czy kapelusza nie dotyczą tylko gorącego sezonu. Listopadowe słońce było naprawdę intensywne, a cień mogliśmy znaleźć jedynie pod nielicznymi akacjami. Każdy, kto wybiera się tamte okolice nie powinien lekceważyć zasad dotyczących ubrań czy odpowiedniej ilości wody – niezależnie od pory roku.

Następny dzień zaczął się dziwnie. Postanowiłem sfotografować wschód słońca nad kraterem Ramon. Otworzyłem rano okno pełen nadziei i … nie zauważyłem nic. Nad pustynią ścieliła się warstwa mgły. 

Mimo wszystko wziąłem aparat i pobiegłem nad skraj krateru Ramon. Hostel na szczęście znajdował się bardzo blisko urwiska i mogłem uchwycić mgłę w całej okazałości.



Dodatkową rekompensatą utraconego wschodu była możliwość sfotografowania zachodzącego słońca w tym samym miejscu.





Po tym poranku ruszyliśmy na północ - w kierunku grobowca założyciela państwa Izrael - Ben Guriona. Jednym z jego marzeń było przekształcenie pustyni Negev w zielony kraj. Te plany nie do końca się udało zrealizować, ale pustynia i w swoich naturalnych kolorach wygląda cudownie. 

Z tego miejsca ruszyliśmy dalej krętą drogą w dół, aby odbyć spacer w głąb kanionu Ein Avdat. Droga ta była i piękna, i łatwa. 

Wiodła w cieniu wysokich ścian kanionu, środkiem którego powoli płynął wąski strumień. Przy wodospadzie stawał się on znacznie szerszy. W tafli strumienia odbijało się błękitne niebo. 

Na końcu kanionu ujrzeliśmy piękną oazę ze wspaniałymi drzewami.

W tym miejscu musieliśmy się już zakończyć wędrówkę, bo dalej zaczynała się stroma jednokierunkowa ścieżka i nie udałoby nam się wrócić łatwo do samochodu. 

Postanowiliśmy więc dotrzeć do punktu widokowego samochodem z drugiej strony i spojrzeć na kanion z góry. 

Do tej pory nie wiem, który widok był piękniejszy. Z góry kanionu czy z jego dna ?

Trzeciego dnia pobytu zeszliśmy ze ścieżek opisywanych we wszystkich przewodnikach. Pojechaliśmy drogą 211 w kierunku przejścia granicznego z Egiptem, przy osadzie Niccana. Jeżeli będziecie mieli kiedyś okazję jechać tą drogą, to zwróćcie uwagę na budowlę po lewej stronie. Jest to obecnie budowana jedna z największych elektrowni słonecznych. Tysiące luster będzie kumulowało energię cieplną w potężnym zbiorniku umieszczonym na wielkiej wieży.

Ostatnią noc spędziliśmy u naszych przyjaciół w ich domu. Iris, jej mąż Shabtay i ich dzieci serdecznie nas ugościli w swojej małej wspólnocie Kadesh Barnea. Nie był to typowy kibuc, ale  moszaw, gdzie decyzje o losie wspólnoty podejmowane są wspólnie, ale każdy z członków społeczności jest posiadaczem ziemi, upraw itp. Gorącym tematem ostatnich zgromadzeń była dyskusja o tym, jak uczcić czterdziestolecie założenia osady. 

Następny dzień zaczął się od pokazania nam upraw pomidorów koktajlowych. 

Niby są to takie same pomidory, które kupujemy w supermarketach, ale ich smak był tam na miejscu zupełnie inny.
A potem Iris powiedziała, że zabiera nas na księżyc. I pokazała nam najpiękniejszy fragment pustyni. Liczne formacje kredowe wyrzeźbione przez wiatr robiły niesamowite wrażenie. 







Do tej pory nie rozumiem dlaczego tego miejsca nie opisuje się w przewodnikach. Ale może to dobrze. Nie zostało jeszcze zadeptane i byliśmy tam niemal sami.

Potem wybraliśmy się na południowy piknik do zagrody wielbłądów  Khan Be'erotayim. W tym magicznym miejscu mogliśmy rozgościć się na dywanach i hamakach w cieniu zabudowań z wypalonej gliny. 

Raczyliśmy się  kawą i herbatą cały czas dostępną na ognisku w centralnym punkcie osady. Niedaleko od tej osady znajdowały się formacje skalne z graffiti sprzed paru tysięcy lat.


Następnym punktem wyprawy była osada Ezuz. Zatrzymaliśmy się w cafe-ezuz.co.il. W tej knajpce raczyłem się moją ulubioną potrawą wschodnią - szakszuką.



 Na zawsze pozostanie w mojej pamięci aromat tej potrawy i piękne widoki z tego baru.
W pewnym momencie zażartowałem, że pustynia kojarzyła mi się zawsze z bezkresnymi wydmami z piasku, a nie z masą kamieni i skał. Iris postanowiła mi więc pokazać i takie oblicze pustyni. I to był ostatni akcent tego dnia. Iris, jej dzieci, moja córka i ja tarzaliśmy się jak rozbrykane maluchy w pięknej pustynnej wydmie.

Cóż mogę dodać do tego opisu? Wrócę tam jeszcze.

Brak komentarzy: