niedziela, 4 lutego 2018

Izrael 4: Shivta - czy naprawdę tak wiele zmieniło się przez tysiąc lat?

Dochodziła godzina 11.00 i oślepiające słońce dawało nam przedsmak tego, jak może tu być w pełni lata. Nie przyjechaliśmy tu jednak szukać cienia, tylko wrażeń, więc zapakowaliśmy się do auta wraz z naszą uroczą gospodynią. Okazało się, że jest ona dyplomowaną przewodniczką po większości atrakcji turystycznych Izraela i postanowiła pokazać nam historyczną osadę, a raczej miasto sprzed prawie dwóch tysięcy lat.

Zaraz za bramą dopadła nas wielka polityka, a raczej jej lokalna manifestacja.





Za tymi potężnymi płotami i zasiekami i pasem ziemi niczyjej był Egipt, z którym obecnie Izrael utrzymuje stosunki, można powiedzieć, dość przyjazne. Cokolwiek to znaczy w tym rejonie świata. A jak mogłaby wyglądać ta granica, gdyby owe stosunki były, z braku lepszego określenia, mniej przyjazne?
Niektórym politykom i nie tylko politykom, plującym jadem na Schengen i Unię należałoby te zdjęcia wyświetlać do śniadania, obiadu i kolacji. Może zmusiłyby ich do refleksji. Choć wątpię. 

Ponure myśli rozwiał pustynny wiatr, kiedy dojechaliśmy do celu naszej podróży: starożytnego miasta Shivta.
Z parkingu rozciągał się zapierający dech w piersiach widok.

Jeśli okolica wyglądała podobnie w 1 wieku p.n.e., to ani trochę nie dziwię się Nabatejczykom, którzy postanowili się tu osiedlić. 
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od obejrzenia małego hoteliku i restauracji, prowadzonych przez mieszkającą tam rodzinę (nie ma oficjalnej informacji turystycznej).

Można się tam posilić, 

... przespać, 

i obejrzeć przeróżne starożytne artefakty:



Podobno zabudowania wzniosła przed II Wojną Światową ekspedycja kierowana przez amerykańskiego archeologa Harrisa D. Colta (kojarzonego ze słynnym producentem broni Samuelem Coltem). Pozostawił on po sobie inskrypcję na ścianie nad drzwiami zapisaną w starożytnej grece, która mówi mniej więcej: "Na szczęście. Colt zbudował (ten dom) z własnych pieniędzy". 




Colt nie był oczywiście jedynym archeologiem pracującym na terenie wykopalisk. Prace prowadzili tam uczeni już od lat 70-tych XIX. Pojawił się tam nawet w roku 1914 znany nam Lawrence z Arabii, którego ślady będziemy spotykać jeszcze w wielu miejscach podczas naszej wyprawy. 

Słońce paliło już niemiłosiernie, kiedy wchodziliśmy na teren wykopalisk. A one same robiły niesamowite wrażenie, którego nie oddają zdjęcia.




Intensywny rozwój tej nabatejskiej osady, a potem w zasadzie miasta rozpoczął się w II wieku n.e. i opierał się na działalności ... rolniczej. I to nie jest żart. W sercu pustyni, w morderczych warunkach ludzie uprawiali winogrona, figi, oliwki, rośliny strączkowe i daktyle. Dodatkowo hodowali konie. Nasza przewodniczka wspominała, że ślady tych roślin znaleziono w odchodach gołębi w ruinach gołębników. 
Nie tylko te ślady wskazywały na intensywną działalność rolniczą. Po drodze trafiliśmy na prasę do wyciskania winogron, która według wyliczeń specjalistów pozwalała produkować przemysłowe ilości wina rocznie. Iris wspomniała o kilkuset tysiącach litrów, ale ciężko w to uwierzyć. Zresztą równie ciężko, jak w wielki basen w sercu miasta:


Niemniej, ten basen tam był (w zasadzie nawet dwa). I to również świadczyło o bogactwie miasta u szczytu jego rozwoju. System zbierania i przechowywania wody deszczowej musiał być naprawdę genialny, a mówimy o okresie II-IX wiek n.e. Przypomniała mi się moja mokra dłoń, ścierająca wodę, która zebrała się w nocy na powierzchni mojej torby. Zapewne wykorzystywano wszystkie płaskie powierzchnie w osadzie - dachy, murki, a potem przemyślnym systemem kanałów, którego ślady zresztą pozostały, odprowadzano każdą zebraną kroplę do rezerwuarów. 

Miasto nie było otoczone murami - domy na obrzeżach zbudowano tak, aby ich "plecy" stanowiły granicę z pustynią. 
Odkopano pozostałości trzech kościołów, "domu gubernatora", domów mieszkalnych, stajni, pomieszczeń gospodarczych:










Wędrowaliśmy szerokimi ulicami:

od czasu do czasu zatrzymując się w cieniu resztek zachowanych ścian domów i w podcieniach:


Spotkaliśmy też  ostatnich mieszkańców tej osady:

Mniej więcej w VII wieku tereny te podbili muzułmanie z Arabii, ale zdaje się, że nie wywołało to jakichś szczególnych zamieszek religijnych. Zbudowano meczet przylegający do ściany jednego z kościołów i jest to jeden z niewielu śladów kultury muzułmańskiej w mieście.
W 2015 roku Shivta została wpisana przez UNESCO na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego Ludzkości wraz z trzema innymi nabatejskimi miastami położonymi na pustyni Negev, na szlaku kadzidlanym, którym transportowano pachnidła i przyprawy z Półwyspu Arabskiego nad Morze śródziemne. Szlakiem tym transportowano też  ... asfalt znad Morza Martwego.

Iris zwróciła nam uwagę na szczególną zmienność losów ludzi mieszkających na tym terenie i ich zdolność adaptacji. 
Zapewne na początku była to maleńka osada, będąca przystankiem na szlaku karawan wiozących cenne towary. A że leżała nieco "z boku", a w międzyczasie pojawiły się nowe metody pozyskiwania wody i techniki uprawy, to zamieszkująca osadę ludność zajęła się intensywnie rolnictwem i produkcją oliwy i wina. 
Przez kilkaset lat miasto kwitło i rozwijało kulturalnie i gospodarczo, o czym świadczą budowle miejskie, kościoły, skomplikowane systemy do zbierania i dystrybucji wody, prasy do wina i oliwy. Gościło pielgrzymów, a nawet miało podobno własny klasztor. 
A potem nagle zaczęło podupadać. Nikt go nie zniszczył ani nie obrabował. Mniej więcej w IX wieku n.e. zostało opuszczone przez mieszkańców, którzy jednak nie wykluczali powrotu, o czym świadczą zamurowane otwory okienne opuszczonych domów. Odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało, pewnie nie poznamy, ale według naszej przewodniczki powodem była ... religia. Za panowania muzułmanów radosna produkcja wina oraz goszczenie chrześcijańskich pielgrzymów nie były mile widziane - delikatnie rzecz ujmując. Mieszkańcy, pozbawieni głównego źródła dochodów, nie mieli czego szukać w osadzie. Cudowne widoki nie mogły zapewnić im godnego życia.

Kiedy opuszczaliśmy starożytne ruiny, myślałam sobie o innej osadzie. Założonej dwa tysiące lat po tej pierwszej, tylko kilkadziesiąt kilometrów dalej. 
O ludziach w niej mieszkających, wydzierających pustyni każdy skrawek ziemi, a powietrzu każdą kroplę wody. 
O ludziach zależnych od wielkiej polityki, którzy mimo to budują uparcie swoje domy, stawiają setki i tysiące płowych namiotów, a w nich dokonują cudów, uprawiając to wszystko, co "na logikę" nie miałoby prawa nie tylko tam rosnąć, ale nawet przetrwać jednego dnia. 
Ich bracia z Shivty, może innej wiary i innej rasy, ale tak samo twardzi, robili to samo. Innymi narzędziami, w inny sposób, ale to samo. 
Chciałabym móc wrócić do Kadesh Barnea za tysiąc lat. Może jakaś inna Iris oprowadzi swoich gości po terenie wykopalisk. I może pokaże odkopaną trampolinę, na której spędziliśmy dwie noce, wpatrując się w niebo nad nami i modląc się, żeby nie usłyszeć jednak strzałów ani z lewej, ani z prawej strony.





Brak komentarzy: