wtorek, 6 marca 2018

Izrael 5: Granatowy raj

Po długim spacerze w palącym słońcu opuszczaliśmy Shivtę zmęczeni i bardzo spragnieni. Cień znaleźliśmy w samochodzie, ale pragnienie dalej nam dokuczało, zamarzył się nam więc świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy albo granatów. W drodze powrotnej do moszawu podzieliliśmy się naszym marzeniem z Iris, a ona ... chwyciła za komórkę i, po krótkiej rozmowie z jakimś swoim znajomym, kazała nam zmienić trasę.
Kilkanaście kilometrów dalej, w pobliżu moszawu Be'er Milka,  zjechaliśmy z asfaltowej drogi i zatrzymaliśmy się przy zabudowaniach gospodarczych jakiejś farmy. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że oto wchodzimy do granatowego raju. Właściciel tegoż, Eitan Cohen, przywitał nas niezwykle miło, choć wyraźnie przyjechaliśmy  nie w porę. Nie chcąc przeszkadzać, zaproponowaliśmy, że przespacerujemy się po terenie, trochę pomożemy w zbieraniu granatów i wrócimy kiedy Eitan upora się z najważniejszymi obowiązkami. Propozycja została przyjęta i po chwili maszerowaliśmy w miejsce wskazane przez właściciela.

Drzewka rosły w długich równych rzędach, a rozmiarami przypominały niskopienne jabłonki lub czereśnie.  Przejścia między rzędami były wystarczająco szerokie, aby mógł przejechać między nimi traktor zabierający wypełnione owocami skrzynie.



Później Eitan wyjaśnił nam, że stosuje bardzo unikalną metodę uprawy. Na wiosnę przycina gałązki i kształtuje je w odpowiedni sposób, aby dojrzewające granaty miały zapewniony dostęp światła i żeby zmaksymalizować plon owoców właściwej jakości.


Najwyraźniej metoda była skuteczna, bo owoce były wyjątkowo piękne i, jak się przekonaliśmy po chwili, wyjątkowo soczyste (próbowaliśmy oczywiście wyłącznie w celach poznawczych a nie z łakomstwa). Lekcji zrywania udzieliły nam wolontariuszki pracujące u Eitana, do których dołączyliśmy po krótkim spacerze po farmie. Były to głównie studentki, albo przyszłe studentki - nie tylko z Izraela, ale z wielu różnych stron świata. Pracowaliśmy przez chwilę ramię w ramię z nimi, przekonując się, że nie jest to wcale łatwa praca, ale też czerpiąc radość ze zrywania dojrzałych, ciepłych od słońca owoców.





Czas nas gonił, więc pożegnaliśmy się z pracującymi dziewczynami i wróciliśmy do Eitana. Zależało nam, żeby dowiedzieć się czegoś o jego farmie. Jeszcze nie tak dawno, bo niewiele ponad 10 lat temu były tam tylko piaskowe wydmy, a teraz na siedmiohektarowej działce rodzą się wspaniałe owoce. Farma nawadniana jest dzięki zasobom słonej wody odnalezionej głęboko pod powierzchnią ziemi, wydobywanej i odsalanej. Dzięki przemyślności, ciężkiej pracy i poświęceniu ludzi takich jak Eitan, nieprzyjazny pustynny teren zamienił się w bujne ogrody, sady i pola uprawne należące do mieszkańców moszawu Be'er Milka.
Oprócz tych stu kilkudziesięciu osób, które mieszkają tam na stałe, są też rzesze wolontariuszy ze wszystkich stron świata. Przyjeżdżają czasem na tydzień, czasem na miesiąc, a czasem na rok i pomagają w pracy za dach nad głową i wyżywienie.
Eitan wspomniał, że wszyscy chętni do pracy są mile widziani - nie tylko studenci, ale także tacy nieco starsi jak my, jeśli znudzi nam się korporacyjny kierat.
I rzeczywiście po powrocie znaleźliśmy jego ogłoszenie w internecie na portalu Workaway:
https://www.workaway.info/11728354dc16-en.html

Na zakończenie spełniło się też nasze marzenie i zostaliśmy obdarowani dwiema butelkami wspaniałego soku z granatów:

Brak komentarzy: