sobota, 16 kwietnia 2016

Islandia 2015 - spełnione marzenie. Część 24: Vatnajökull - lodowiec z prawdziwego zdarzenia.


Nadszedł w końcu czas, żeby udać się na nocleg na pole namiotowe, które minęliśmy rano w drodze do Lodowej Laguny. Zmęczeni byliśmy już bardzo, ale czuliśmy też ogromne podekscytowanie na myśl o jutrzejszym dniu. Naszym celem teraz był park narodowy Skaftafell, gdzie planowaliśmy zobaczyć jeden z bardziej malowniczych wodospadów Islandii – Svartifoss oraz odbyć wycieczkę wzdłuż lodowca Vatnajökull.

Pole namiotowe okazało się prawdziwym turystycznym kombinatem z centrum informacyjnym i niezłą infrastrukturą. Rozbiliśmy tam nasz mały namiocik i po posileniu  się nieśmiertelnym zestawem czyli kanapkami z salami i konserwowym ogórkiem, poszliśmy spać. Rano przywitało nas piękne słońce i zapowiadało się, że po raz pierwszy użyję przeciwsłonecznego kremu, który jak dotąd spoczywał bezużytecznie na dnie plecaka.
Ścieżka w góry zaczynała się na polu namiotowym niedaleko naszego obozowiska. Pierwszy przystanek na trasie był całkiem niedaleko - przy wodospadzie Svartifoss. Właściwie powinniśmy juz przywyknąć, że na Islandii nie ma brzydkich wodospadów, ale ten był wyjątkowo malowniczy.
Otaczające to miejsce skały przypominały trochę pogańską świątynię. Brakowało tylko na środku ofiarnego kamiennego stołu, przy którym stałby kapłan składający ofiarę groźnym bogom na tle spływającej z łoskotem wody.
Sumiennie zatem obfotografowaliśmy Svartifoss i wzorem niewielkiej części turystów poszliśmy dalej w góry. Wycieczki zorganizowane karnie zawróciły w stronę obozowiska - pewnie następnym przystankiem na ich trasie była Lodowa Laguna, więc szkoda im było marnować czas na łażenie po górach bez celu.
A za chwilę okazało się, że łazić jednak było warto.

Jęzor lodowca widziany wczoraj z drogi wydawał się ogromny:




 Ale prawdziwą potęgę objawiał dopiero z bliska i widziany z góry:


Podeszliśmy blisko krawędzi skał, które stanowiły koryto dla jednego z wielu lodowych jęzorów lodowca Vatnajökull - pokrywającego ogromny obszar Islandii. (Jak ogromny, przekonaliśmy się dużo później zaznaczając trasę naszej podróży na mapie: Trasa 2015 na mapie.)
Ale największym zaskoczeniem dla mnie był sam lodowiec. Wcześniej w wyobraźni widziałam gładką, wypolerowaną niemal, taflę przezroczystego lodu, ewentulnie przysypaną warstewką śniegu. Dlatego przeżyłam swego rodzaju rozczarowanie, widząc spękaną, pokrytą wulkanicznym pyłem powierzchnię lodowego giganta.




Szczeliny wyglądały naprawdę groźnie i łatwo było zrozumieć dlaczego ostrzegano lekkomyślnych turystów  przed samodzielnymi wyprawami.
Spędziliśmy w tym miejscu sporą chwilę, podziwiając krajobraz i kolejne lodowe jezioro, do którego wpadały potężne bryły zamarzniętej wody, odrywające się od czoła lodowca. 

A potem pomaszerowaliśmy w góry, coraz wyżej i wyżej nad powierzchnią lodowego jęzora:



Zafrapował nas wzór, który tworzyły szczeliny i spękania lodowca. Wyglądało to tak, jakby środkowa część lodowca "pełzła" w stronę morza szybciej niż boki.
W końcu musieliśmy zawrócić, a potem innym szlakiem niż ten z wodospadem, ale równie malowniczym, wrócić na pole namiotowe. Czekało nas dziś jeszcze ponad czterysta kilometrów i kilka ładnych godzin podróży na wschód.

2 komentarze:

Kasia pisze...

Ile czasu zajela Wam ta wedrowka /ile km liczy?

Podróżne inspiracje pisze...

Jest to łatwa trasa (łatwiejsza niż wejście np na Śnieżkę). Ze zdjęciami, przerwami na podziwianie przyrody itp można się zmieścić w 3-4 godzinach. Jeżeli warunki pogodowe i kondycja pozwalają, to można sobie przedłużyć tę trasę idąc w górę lodowca.