sobota, 11 czerwca 2016

Karkonosze po 25 latach - Karpacz, Wang, Samotnia i Strzecha Akademicka.

W ramach przygotowań do ponownej wyprawy na Islandię postanowiliśmy poćwiczyć w nieco bliżej położonych górach. Na pierwszy ogień poszły Karkonosze. Nie odwiedzane przez nas od 25 lat, co uświadomiliśmy sobie z prawdziwym wstydem. Mamy je w zasadzie pod nosem, bo z Wrocławia to mniej więcej 1,5 godziny samochodem. Tymczasem  przez te wszystkie lata schodziliśmy Tatry czy Pieniny, a Karkonosze jakoś nie wydały nam się nigdy wystarczająco atrakcyjne. Może ze względu na to, że stanowiły cel wszystkich szkolnych wycieczek i po prostu się nam znudziły?

W ramach odnowienia kontaktów, postanowiliśmy rozpocząć od spaceru po pętli rozpoczynającej się od światyni Wang, przez Samotnię, Strzechę Akademicką i z powrotem do Karpacza. Spacer z konieczności musiał być krótki ze względu na zobowiązania rodzinne, które czekały nas po południu. 
Wyruszyliśmy dziś z Wrocławia przed 8.00, a punktualnie o 10.00 wyruszaliśmy w góry, uzbrojeni w kije do Nordic Walking, z jednego z licznych prywatnych parkingów w pobiżu Świątyni Wang

I w tym miejscu po raz pierwszy uświadomiliśmy sobie, że przez minione 25 lat Karkonosze jednak trochę się zmieniły. Może to wina sklerozy, której początki zaczynamy powoli u siebie dostrzegać, ale Światynia Wang pozostała w naszej pamięci jako drewniany, lekko woniejący środkami konserwującymi kościółek, stojący w dość zaniedbanym otoczeniu. Teraz to cały kompleks turystyczny z licznymi atrakcjami oraz cel weekendowych spacerów turystów odpoczywających w Karpaczu. Nie zatrzymaliśmy się tam, bo zdecydowanie bardziej pociągały nas góry. Pomaszerowaliśmy więc szeroką, kamienistą drogą w stronę schroniska Samotnia. Najpierw trochę pod górę, pomagając sobie kijami:
 A potem chwilę po płaskim terenie:
Spora część idących wraz z nami turystów z dziećmi zakończyła spacer w tym miejscu. Ci, którzy pomaszerowali dalej mieli okazję zobaczyć więcej:

Pierwszy przystanek zrobiliśmy przy Domku Myśliwskim, konsumując domowe bułeczki, hojnie obłożone wędliną, sałatą i nieodzownym jajeczkiem na twardo. Co również odróżniało ten spacer od wycieczek sprzed 25 lat, kiedy to gnało się z werwą przed siebie, niespecjalnie przejmując się regularnością posiłków. 
Dalej było jeszcze ładniej:
Zupełnie zapomnieliśmy o urodzie Małego Stawu przy schronisku Samotnia. A samo schronisko o dziwo, niezbyt się zmieniło.
Całkiem sporo ludzi zatrzymało się tu na odpoczynek, choć słyszeliśmy opinie, że to prawie nic w porównaniu z długimi weekendami czy wakacjami. 
Mając jeszcze w pamięci (i w żołądkach) domowe bułeczki, nie skusiliśmy się na żaden posiłek i poszliśmy w stronę schroniska Strzecha Akademicka:
A stamtąd w dół do Karpacza, choć wydawało nam się to wręcz nieprzyzwoite po tak krótkim spacerze pod górę. Czas nas jednak gonił, więc nie mieliśmy wyboru. Schodziliśmy w miłych okolicznościach przyrody:

 Tak miłych, że zejście zajęło nam mnóstwo czasu, bo mój mąż zachwycił się płynącym wzdłuż drogi strumyczkiem, fotografując go zapamiętale i z poświęceniem:
 Uznałam, że warto poświęcić się dla sztuki, jesli efektem mają być takie właśnie zdjęcia:



Cały spacer z kijami zajął nam dokładnie 4 godziny, wliczając w to przerwy na konsumpcję, udawanie, że wcale się nie zmęczyliśmy, idąc pod górę (i stajemy tylko, żeby podziwiać widoczki), robienie zdjęć i dojście do parkingu. 

Brak komentarzy: