poniedziałek, 18 września 2017

Stawy Milickie widziane z czatowni.

Był już Milicz zimą, był też Milicz latem, ale sprowadzało się to do długich, pięknych spacerów wokół rozległych stawów.
Tym razem Stawy Milickie poznawałem z innej strony - tej najpiękniejszej. Dalekiej od gospody z karpiem i tras "nordikowych". Bowiem dla mnie okolice Milicza wyglądają najpiękniej z przysłoniętego otworu małej czatowni zaszytej w gęstwinie szuwarów. Ale po kolei.

Zazwyczaj na bliskie spotkania z przyrodą wybierałem się w odległe miejsca - nad Biebrzę albo do Puszczy Białowieskiej. Tam poznałem przyrodników i fotografów, którzy za cel swoich wypraw obierają także ... Stawy Milickie.

Okazało się, że Marek Kosiński, który w Białowieży prowadzi  firmę fotografiaPrzyrody.pl, we wrześniu i październiku sporo czasu spędza z miłośnikami przyrody i fotografii nad Milickimi Stawami. Rok temu miałem okazję jednorazowo wejść z nim do czatowni. I po tym pięknym poranku z żurawiami przygotowującymi się do lotu, stwierdziłem, że muszę się wybrać tu na dłużej.
Okazja nadarzyła się w tym roku. Udało mi się zapisać na trzydniowy turnus fotografowania przyrody organizowany przez Marka. Piszę "udało się", bowiem zapisać się na listę nie jest łatwo. Wyraźnie popyt przewyższa podaż. Takie mamy czasy.

Parę dni przed wyjazdem zacząłem sprawdzać prognozy pogody. Niestety nie zapowiadała się najlepiej.
W piątkowe południe  znalazłem się z posiadaczami długich i jeszcze dłuższych obiektywów w naszej bazie - ceglany dom pod Miliczem. Było to miłe, sympatyczne miejsce, ale spędziłem tam bardzo mało czasu. Biorąc pod uwagę, że na foto-czaty wychodziło się o 4:30 w nocy i powracało już mocno po zachodzie słońca, to pobyt tam sprowadzał się do paru krótkich godzin snu.

Pierwszą sesję miałem nad dużym stawem. Czekały tam na nas już przygotowane czatownie. Dostęp do nich był trudny i bez woderów i podpierania się solidnym kijem dostęp był tam niemożliwy. Z ukrytego miejsca mogłem już pierwszego dnia obserwować brodzące czaple, zlatujące się żurawie i pod koniec dnia - w słabym świetle - pięknego jelenia. Aktorzy tej sceny pojawiali się, ale w odległych planach. Niby było dobrze, niby było OK, ale brakowało tego 'czegoś'.

To 'coś' pojawiło się dopiero drugiego dnia. Po pierwszej - też nie najlepszej - zasiadce wybrałem się w południe do innej czatowni. Tam byłem przygotowany na odległe plany. Tymczasem 3 metry od czatowni leżał w wodzie konar, który trochę przeszkadzał w tych dalszych planach. Przez głowę przemknęła mi myśl, że byłoby dobrze, gdyby coś na nim usiadło. Takie marzenie. Ale oto po około godzinie bezowocnego wyczekiwania nagle na konarze usiadł on - zimorodek, w pięknym południowym słońcu i ładnie zwrócony w stronę aparatu. Tak, jakby przyleciał specjalnie na sesję portretową. Pozował pięknie, siedział dosyć długo i pozwalał się fotografować.


Piękny, prawda ?

Sesja wieczorna też obfitowała w ciekawe ujęcia. Nad kolejnym stawem, zaszyci w głębi szuwarów czekaliśmy na spektakl z jeleniami. Tym razem czekanie było bardzo ekscytujące. Od wielu minut za plecami słyszeliśmy ryki wielkiego zwierza. Jeleń to zbliżał się, to oddalał się do nas. Nie wiedzieliśmy czy wyjdzie przed czatownie, czy też zawróci. Co robić w takiej sytuacji? Jak go zwabić? Zgadnijcie co w takiej sytuacji robi wytrawny fotograf przyrody? Sięga na dno swojego plecaka po przenośny głośnik, na komórce szuka swoich ulubionych mp3 i wybiera utwór 'jeleń na rykowisku'. Z głośnika rozchodzi się basowy ryk. Nie wiem, czy to właśnie pomogło, ale po chwili potężny jeleń spacerował przed czatownią. Marek, genialne są te wasze wynalazki !


Magia!

Następny poranek był przeznaczony na fotografowanie żurawi. Udaliśmy się do czatowni w zatoce jednego ze stawów. Poprzednie ekipy nie mogły mówić o szczęściu w fotografowaniu w tym rejonie. My, skradając się do czatowni, słyszeliśmy dosyć bliski klangor tych ptaków. Rokowania były dobre. Po wschodzie słońca zobaczyliśmy przed sobą setki żurawi. Marek stwierdził, że tak jak "za starych, dobrych czasów". 

Żurawie po całodziennym żerowaniu zlatują się do płytkich stawów. Tam przeczekują całą noc aby nad ranem zerwać się ponownie do lotu na żerowiska. Zobaczcie.



 


Moje bezkrwawe łowy zakończyły się niestety krwawo dla tej małej rybki.


Śniadanie czapli siwej.


1 komentarz:

Unknown pisze...

Ale to wszystko niewyobrażalnie piękne! Skąd takie u ciebie zainteresowanie,to wymaga pewne wyzeczenia(ranne wstawania) icierpliwosc prawie jak u badacza fauny iflory.