czwartek, 10 grudnia 2015

Pekin - uliczne olbrzymy.

Tyle niezwykłych rzeczy zobaczyłam podczas tych prawie dwóch tygodni w Pekinie, że nie sposób opisać wszystkich, ale najbardziej wryły mi się w pamięć chińskie olbrzymy.
Sporą część dnia spędzaliśmy w pracy, bo firma jednak dopominała się o swoje prawa. Międzynarodowe koncerny to co prawda doskonałe biura podróży, ale ciężko jest oddać się turystycznemu szaleństwu każdego dnia w normalnym tygodniu pracy.
Pozostawały popołudnia i weekend. Wykorzystywaliśmy z kolegami każdą chwilę na spacery po mieście, które oprócz zorganizowanych wycieczek do Zakazanego Miasta, teatru, przeróżnych restauracji i na Chiński mur, dostarczyły nam najwięcej wrażeń.
A podczas każdego spaceru towarzyszyły nam olbrzymy. Czułam się jak Guliwer, prawie tracąc oddech przy każdym kolejnym budynku, coraz większym i większym. Czasem traciłam ten oddech z zachwytu nad ich pięknem i ludzkim geniuszem, a czasem z niedowierzania, a cyfrowa klisza ledwie wytrzymywała.

Moim zdecydowanym faworytem jest budynek Centralnej Chińskiej Telewizji czyli CCTV. Zarówno w dzień, jak i w nocy:
 


A potem już kolejne – bez wskazywania faworytów (chociaż para „hot-dogów” zdecydowanie do takowych nie należy.
Niezwykłe wrażenie robiły też budynki administracji rządowej i obiekty zbudowane specjalnie na Olimpiadę w Pekinie.
 
 



 








Nie odmówiłam sobie także sfotografowania symbolu zgniłego kapitalizmu czyli McDonalda w pełnej krasie i chińskim rozmiarze (mam na myśli skłonność do monumentalnych budowli).


Były też przykłady pasaży handlowych i innych komercyjnych budowli, których rozwiązania zadziwiały rozmachem. 
Kompletne rozpasanie - zalew świateł i obrazów. 

Czułam się jakbym trafiła do filmu Ridleya Scotta. To odczucie, że ogląda się "Blade Runnera" od wewnątrz trochę mijało w dzień, ale dalej te rozwiązania robiły wrażenie.



W kolejnych dniach odsłaniało się także drugie oblicze tej hurra optymistycznej kampanii budowlanej. Od miejscowych Chińczyków dowiedzieliśmy się, że całe kwartały starych domów zwane zdaje się Hutongami, są wyburzane - po prostu równane z ziemią buldożerami. Po to aby zrobić miejsce wielopasmowym ulicom i naprawdę monumentalnym budowlom. I nie ma tu miejsca na żaden kompromis – to co nie dorównuje poziomem Zakazanemu Miastu nie powinno skazić obrazu Stolicy Państwa Środka. Ta informacja mocno ostudziła mój entuzjazm. I zaczęłam dostrzegać inne obrazki – place budowy zasłonięte potężnymi plakatami z planowaną zabudową. Wystarczyło spojrzeć z boku i czasem można było zobaczyć resztki starego świata. 





Po tych czterech latach, które minęły od mojej podróży do Chin pewnie nie został po nich żaden ślad.

I wtedy zaczęłam częściej opuszczać głowę i dostrzegać to, co jest pod stopami. 


Mam nadzieję, że na tej tabliczce jest napisane: „ Nie deptać trawników”. I że może coś tam oprócz trawników zostało nie zabetonowane. Chciałabym się o tym jeszcze przekonać osobiście. Może się uda?

Brak komentarzy: