środa, 6 lipca 2016

Islandia 2015 - spełnione marzenie. Część 30: Z powrotem w stolicy.

Dotarliśmy do Reykjaviku. Za kilka godzin mamy samolot do domu. Ale te kilka godzin postaramy się wypełnić możliwie wieloma wrażeniami ze stolicy Islandii. 

Na pierwszy ogień idzie, jakżeby inaczej, tak zwana łódź wikingów ze wspaniałym widokiem na zatokę.

Dlaczego "tak zwana"? Wszyscy turyści tak ją odruchowo interpretują. Naprawdę rzeźba ma tytuł "Sun voyager" i została zaprojektowana na 200-lecie miasta Reykjavik. Ma bardzo wiele bardzo mistycznych interpretacji, które ani trochę nie dziwią, kiedy się na nią patrzy:
Przyglądamy sie więc przez dłuższą chwilę, a za plecami mamy lokalne City:


Cóż, jakie city takie City...
Kawałeczek dalej, bo wygląda na to, że wszystko jest  tylko kawałeczek dalej i nie będziemy musieli korzystać z metra :-) jest wspaniały budynek. Harpa, sala koncertowa i centrum konferencyjne otwarte w 2011 roku z budzącą zachwyt szklaną fasadą:


Gra świateł jest widoczna zwłaszcza w środku:
Szkoda, że nie zobaczymy tego budynku wieczorem - pewnie podświetlenia wydobywają jeszcze inne jego zalety.
Zatrzymujemy się na dłuższą chwilę, żeby pozachwycać się światłem i zaopatrzyć w lokalne słodycze i albumy na prezenty dla najbliższych.
Jesteśmy już porządnie głodni, więc zaliczamy obowiązkowy kulinarny punkt programu czyli budkę z hot dogami Billa Clintona. W zasadzie Clinton zjadł tu tylko jednego hot doga w 2004 podczas konferencji UNICEF, ale jego duch pozostał i unosi się nad długim ogonkiem turystów:

A skoro już w takie sfery nas zaniosło, to niedaleko mamy budynki rządowe:

A potem już tylko spacer po mieście, którego nieodparty urok widać na zdjęciach:
 (Wypisz, wymaluj Krupówki w Zakopanem ...)












Wędrując islandzkimi "Krupówkami" dostrzegamy nagle zupełnie odmienny od małych kamieniczek widok:
To luterański kościół, jeden z najwyższych budynków Islandii.
Niedaleko znajduje się niewielki słupek z metalową ramką. Kiedy się przez nią spojrzy, widać zarys katedry.

Dalej droga prowadzi nas do kolejnego centrum kultury, gdzie oprócz wystaw, znajdujemy wspaniałą makietę wyspy:

Do budynku, w którym jest makieta prowadzi mały mostek:

A przed nim stoi rzeźba, którą po prostu musiałam mieć na zdjęciu:


Czas kończyć włóczęgę po mieście. Jeszcze tylko ostatnie kulinarne szaleństwo na Islandii - obiad w małej knajpce niedaleko katedry. 

Cena sprawia, że następnym razem postanawiamy ograniczyć swoje potrzeby kulinarne do zupek w proszku zagryzanych korniszonami.
Najedzeni i mając jeszcze co najmniej 2 godziny w zapasie postanawiamy odwiedzić pobliskie pola geotermalne. Nie wiemy, że Islandia pożegna nas z fasonem i przeżyjemy najbardziej groźne chwile podczas tego pobytu.

Brak komentarzy: