wtorek, 16 sierpnia 2016

Cudze chwalicie ... . Stawy Milickie w długi sierpniowy weekend.

Długi sierpniowy weekend i pogoda typowa dla polskiego lata (to znaczy takiego, jakie pamięta jeszcze moje pokolenie, biegające w kaloszkach w groszki po podwórkowych kałużach, a nie po plażach w Tunezji) zachęcało do wyjazdu za miasto. Myśleliśmy o Karkonoszach, ale mina naszej młodszej córki na wieść o górach trochę nas zniechęciła. Spacery po płaskim stanowiły chwilowo jedyną opcję, jeśli chcieliśmy zachować poprawne relacje z młodszym pokoleniem. 

Stawy Milickie wydawały się spełniać podstawowe warunki - płasko, blisko, atrakcyjnie. Miejsce nigdy przez nas nie odwiedzane, a rekomendowane przez wielu znajomych.
O 10.00 wylądowaliśmy w Rudzie Sułowskiej z nadzieją na wypożyczenie rowerów. Płonną niestety. Wszystko zostało zarezerwowane w związku z długim weekendem. Z otrzymanej w recepcji hotelu Naturn mapki (mapa szlaków) wynikało, że w pobliżu jest sporo tras pieszych, a jedna wyglądała dość zachęcająco i niewinnie. 
W rezultacie poszliśmy do wsi Grabówka, a potem ścieżką edukacyjną wokół jeziora Niezgoda. Po drodze mijaliśmy stawy niezwykłej urody, stada kaczek, łabędzie i czaple. Doprawdy nasza ukochana Biebrza zaczynała mieć konkurencję:



Po drodze mijały nas grupki rowerzystów, ale powiedzieć, że było tłoczno się nie dało. Wokół jeziora szliśmy praktycznie sami. Dziecko dzielnie trzymało się do mniej więcej ósmego kilometra, zachwycając się motylkami, ważkami i żuczkami ...

... oraz plotąc wianki na łące pełnej polnych kwiatków:
Kolejne siedem kilometrów też przeszła dzielnie (praktycznie nie było innego wyboru). Rzucała nam tylko od czasu do czasu pełne wyrzutu spojrzenia.
Cała trasa miała, zgodnie ze wskazaniami aplikacji Endomondo, mniej więcej 15,5 kilometra. Zajęła nam cztery godziny - ze wszystkimi przystankami w co piękniejszych miejscach, czatowniach i łąkach.
Ostatnie metry pokonaliśmy bardzo szybko w nadziei na świetną rybę w gospodzie "8 ryb". Zawiedliśmy się niestety. Wrocławianie oraz trzebniczanie ściągnęli tłumnie na świateczny obiad - raczej nie poprzedzony piętnastokilometrowym spacerem. w każdym razie w większości przypadków, jak się wydaje. 
Długa kolejka oczekujących na stolik zniechęciła nas zupełnie, więc zamiast wyrafinowanej potrawy z karpia, zjedliśmy po kawałku ościstego karasia z grilla, zagryzionego kajzerką. Może innym razem będzie lepiej. Zwłaszcza, że zdecydowanie planujemy ten inny raz i to w nieodległej przyszłości.

Brak komentarzy: