niedziela, 28 sierpnia 2016

Islandia 2016. Dzień trzeci, 13 lipca.

Obudziła nas cisza i promienie słońca przebijające przez tropik namiotu. Przestało padać, Hekla nie wybuchła, helikoptery odleciały. Dzieci spokojnie spały, zmęczone nocnymi atrakcjami. Wystawiłam głowę za namiot.
Najwyraźniej znów byliśmy w łaskach u jakichś islandzkich bogów, bo rozgonili chmury, a słońce świeciło w najlepsze, zapowiadając piękny dzień.
Wygramoliłam się więc z namiotu. Omijając błoto i kałuże, poczłapałam w kierunku łazienek i schroniska, które niezwykle malowniczo wyglądało w tym słońcu na tle Kolorowej Góry.

Było wyjątkowo wcześnie i poza dwiema amatorkami porannych kąpieli, które spotkałam w budynku łaźni, wszyscy spali. Postanowiłam namówić mojego męża na kąpiel w gorącym jeziorku, które o tej porze powinno być zupełnie puste.
I było. Mogliśmy do woli taplać się w spływającej z gór gorącej wodzie, ogrzewając nieco już wiekowe kości i wypłukując z siebie stres ubiegłej nocy.
A że należy dzielić się z bliźnimi przyjemnymi doznaniami, obudziliśmy córki, żeby też się wykąpały. Mocno zaspane i protestujące przeciwko ciemiężycielom, poszły w końcu z ręcznikami do wody. I trzeba było użyć groźby oraz szantażu, żeby je potem z tej wody wyciągnąć.

Każda przyjemność jednak się kiedyś kończy, więc po śniadaniu, tym razem z ciepłą herbatą i kawą pitą w promieniach słońca ( i w temperaturze zbliżającej się do niemal 10 stopni Celsjusza!), wyruszyliśmy w dalszą podróż. W planach był powrót tą samą drogą do "jedynki", a potem kolejne atrakcje. Landmannalaugar nie chciała nas jednak wypuścic bez pożegnania i musieliśmy koniecznie zrobić kilka fotek. Uwieczniliśmy zatem nasze ulubione "krowie góry":


I urokliwą drogę (która jednak traciła nieco na uroku, kiedy trzeba było wyminąć się na niej z autobusem albo ogromnym autem terenowym).

Przymierzyliśmy się też do górzystego krajobrazu ...
... który po bliższych oględzinach, sfotografowaliśmy jeszcze raz. Nie ze względu na góry, ale grupę rowerzystów, najwyraźniej również opuszczających dolinę.

Niech zatem to zdjęcie będzie rodzajem hołdu dla nich i innych dzielnych ludzi, których mijaliśmy wielokrotnie podczas naszej podróży. Wystarczy powiedzieć, że Ci ze zdjęcia mieli przed sobą kilkadziesiąt kilometrów po naprawdę kamienistej i wymagającej drodze, a potem pewnie kolejnych kilkaset. Czasem w deszczu, czasem przy wietrze, który jak wieje, to naprawdę wieje i bez gwarancji, że zawsze będzie można przenocować na dobrze wyposażonym polu namiotowym. 
Snując takie rozważania (owiane pedagogicznym smrodkiem, specjalnie na użytek naszych dzieci, siedzących w wygodnym samochodzie, a nie na twardym siodełku), dojechaliśmy do przełęczy, której w słońcu jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Po prostu nie można było się nie zatrzymac na krótką sesję fotograficzną.




Czas płynął, a nas czekała jeszcze całkiem długa podróż, więc już tak zupełnie na koniec pożegnaliśmy się z interiorem tym zdjęciem:

Zgodnie z wytycznymi damskiej części wyprawy, droga powrotna do "jedynki" nie wiodła obok Hekli. I musiałyśmy niestety przyznać ( co było tym łatwiejsze, im dalej byłyśmy od wulkanu), że poprzedni wybór był jednak atrakcyjniejszy. Zdołaliśmy znaleźć jeden punkt widokowy godny zatrzymania się. Było ich pewnie znacznie więcej, ale byliśmy tak rozbestwieni po dawce piękna oferowanego przez interior, że próg wrażliwości mocno nam się podniósł.

Oczywiście Islandia nie powiedziała ostatniego słowa.
Kiedy podjechaliśmy pod widoczny z "jedynki" wodospad Seljalandsfoss (więcej na Islandia 2015), lista przebojów tych wakacji znów nieco zmieniła postać.



Odbyliśmy obowiązkowy spacer wokół wodospadu i, lekko zmoczeni, wsiedliśmy do auta, żeby po kilkunastu kilometrach przeżyć kolejne zachwyty nad Skogafoss (więcej na Islandia 2015)
Zaczęliśmy jak zwykle od rozbicia namiotów na polu u stóp wodospadu, żeby w razie niepogody móc wrócić do suchego wnętrza. Przygotowanie posiłku zostawiliśmy sobie na potem. 
Spacer wzdłuż rzeki Skoga był jednym z milszych wspomnień z ostatniej wyprawy (więcej na Islandia 2015).
Tym razem jednak, ze względu na dziewczyny, nieco mniej entuzjastycznie nastawione do pieszych wędrówek niż my i znacznie bardziej od nas głodne, skróciliśmy spacer. 



Wart uwiecznienia był widok z platformy nad wodospadem na ocean i czarne plaże, będące naszym jutrzejszym celem ...
 ... oraz pole namiotowe - jeszcze dość puste o tej porze. Kilka godzin później było pełne namiotów i samochodów.

Na zakończenie udanego dnia posililiśmy się zupkami w proszku, których wciąż mieliśmy obfitość i poszliśmy spać, kołysani szumem wodospadu z jego widokiem pod powiekami.

Brak komentarzy: