niedziela, 21 lutego 2016

Islandia 2015 - spełnione marzenie. Część 15: Seljalandsfoss - woda z przodu, z tyłu i z góry.

Po czarach roztaczanych przez dolinę Landmannalaugar, lekko jeszcze oszołomieni, dotarliśmy do miasteczka Selfoss. Rozbiliśmy namiot na miejskim polu namiotowym z przystrzyżoną trawką, żywopłocikami, oddzielającymi poszczególne miejsca do parkowania  oraz wygodnymi ławami i stołami - ciekawy kontrast z podmokłą łąką w dolinie Landmannalaugar, otoczoną nieziemsko pięknymi górami.
 Przygotowaliśmy kolację w warunkach zupełnie cywilizowanych - w domku z kuchnią i prysznicami, udostępnionym gościom pola namiotowego. Temperatura nocą nie przypominała Chorwacji, ale nas rozgrzewała nadzieja na kolejne cuda natury. 
  Samo Selfoss nie wyróżniało się niczym. Ot, niewielkie miasteczko z obowiązkowym Bonusem i leniwym rytmem życia. Dopiero po powrocie przeczytałam, że to całkiem spory ośrodek i społeczne, administracyjne i kulturalne serce tego regionu Islandii. 
  To też pokazuje trochę różnice w skali - populacja tego kraju stanowi mniej niż połowę mieszkańców Wrocławia, a jak odejmie się studentów - pewnie jedną trzecią. Niemniej, stworzono tu całkiem sprawnie funkcjonującą tkankę społeczną i organizacyjną, która daje sobie radę w warunkach naprawdę ekstremalnych. 
A wracając do Selfoss - na miejscowym cmentarzu został pochowany legendarny szachista Bobby Fischer. Może zatem pozornie nudne miasteczko skrywa więcej niż pokazuje?
  I jeszcze ta przewrotna nazwa: foss po islandzku znaczy wodospad. A w tym miasteczku owego nie uświadczysz - w przeciwieństwie do miejsca, które teraz miało być naszym celem.
Wyruszaliśmy bowiem zobaczyć słynny wodospad Seljalandsfoss, zlokalizowany przy głównej drodze nr 1. Myślałam, że po zobaczeniu gigantycznego Gulfossa nic mnie już nie zaskoczy, ale to był dopiero początek ćwiczenia się w pokorze wobec natury.

Wodospad wyglądał imponująco już z oddali, ale z bliska robił jeszcze większe wrażenie.
Zaparkowaliśmy, jak wszyscy inni, wzdłuż drogi i pomaszerowaliśmy doznawać. 

To było pierwsze bliskie spotkanie z taką masą wody, bez ustanku spadającą z urwiska. Dodatkowo można było obejść wodospad dookoła.

 Cóż, gdyby nie temperatura, dałoby się potraktować ten spacer jako niezwykle nawilżający zabieg kosmetyczny. W dodatku w takich okolicznościach przyrody!
 Z drugiej strony wygląda równie pięknie.
 Trzeba trochę uważać, bo ścieżka jest śliska  i błotnista: 
 Nas jednak nic nie zraża. A dla równowagi inny przejaw natury - trawy i kaczeńce. Niewątpliwie susza im nie grozi...
 I jeszcze ostatni rzut oka na Seljalandsfoss:



Idąc do samochodu, czujemy na twarzach deszcz kropelek z chmury otaczającej wodospad. Zaraz, idziemy do samochodu... I ciągle czujemy? No cóż, nie jest to tylko nasza rozgrzana (mimo niskiej temperatury) wyobraźnia. Pada. Mocno pada. Leje właściwie. Jak to leje!!! A nasze zdjęcia??? Z drugiej strony, co za różnica. Przecież jedziemy zobaczyć następny wodospad :-)


Brak komentarzy: