Całą noc przeraźliwie wiało i padał deszcz, więc wizja
pobudki o 5.45 nie była zbyt pociągająca. Ale w końcu żubry czekały na nas w
podobnych warunkach, więc nie wypadało się ociągać. I może warto tu powiedzieć,
dlaczego tak bardzo emocjonowaliśmy się możliwością zobaczenia tych zwierzat. W końcu w
Białowieży można zobaczyć ich sporo w pokazowej zagrodzie i nie trzeba w tym
celu zrywać się przed świtem. Otóż my planowaliśmy obserwować te olbrzymie
zwierzęta na swobodzie, w ich naturalnym środowisku. Do pokazowej zagrody też pójdziemy, ale tyle w tym emocji pewnie będzie, co w wizycie w zoo.
Nie ujmując niczego żadnemu zoo, oczywiście.
O 6.30 spotkaliśmy się pod kościołem w Białowieży z Panem
Arkiem Szymurą z Sóweczki , który energicznie (jak zawsze) nakazał nam jechać do
Narewki i po drodze rozglądać się za żubrami i inną zwierzyną. Droga prowadziła
przez las, a my wytrzeszczaliśmy oczy, bo jeszcze było zbyt ciemno, żeby wyraźnie
coś zobaczyć zza szyb samochodu. Pan Arek opowiadał w tym czasie historie ze swojego barwnego życia i wspominał
spotkania z żubrami, niektóre dość dramatyczne.
W końcu dotarliśmy do ostoi dzikiej
zwierzyny. Paśnik pełen siana miał trzech potężnych stołowników, których mogliśmy obserwować
tylko z daleka, bo takie są zasady zachowywania się w ostojach dla dzikiej
zwierzyny. O czym zresztą przypominała nam stojąca tam tablica.
Nawiasem mówiąc, miejsce to można obserwować siedząc
wygodnie w domu, bo zainstalowano tam kamerę (Żubry na żywo w Puszczy Białowieskiej).
Trzy żubry zostały zaliczone, więc teraz można było się
zrelaksować i kontynuować poszukiwania na większym luzie. W międzyczasie wstał
dzień, o dziwo stosunkowo jasny, więc widoczność była niezła. Pojechaliśmy
dalej drogami gruntowymi przez las, który nawet bez żubrów był fascynujący. Zwłaszcza
jeśli widokom towarzyszyły opowieści Pana Arka o żyjących tu rysiach i jeleniach.
Następny przystanek przyniósł kolejne trofea fotograficzne.
Tym razem całe stado liczące jedenaście sztuk, w tym jednego zupełnego malucha,
który z ciekawością nam się przyglądał. Staliśmy na nasypie kolejowym, więc
widok na polanę mieliśmy znakomity.
Przez lornetkę widać było lekkie
zaniepokojenie największych zwierząt, które obserwowały nas czujnie, nawet jedząc
trawę.
Po kilkunastu minutach stado, rozproszone na początku, zbiło się w
gromadkę i powoli powędrowało do lasu. Jedynie żubrzy maluch wyraźnie miał
ochotę kontynuować obserwowanie nas, ale matka stanowczo przywołała go do
porządku i zagoniła do środka stada.
Mieliśmy na liczniku już 14 sztuk, więc satysfakcja była
niemal pełna, ale już w drodze powrotnej trafił nam się zabawny przypadek.
Na
środku uprawnego pola za jakąś wsią, tuż przy dość ruchliwej drodze, stał sobie
samotny wielki żubr i przypominał pomnik wystrugany z drewna. Zatrzymaliśmy się
oczywiście i wyszliśmy go poobserwować. Po chwili podjechał do nas jakiś mały
samochód dostawczy, a kierowca kazał nam spokojnie podejść do żubra, bo on „prawie
oswojony jest i stary taki, że już mu się ruszać nie chce”. Mój mąż oczywiście
podszedł, czego efektem sa następujące zdjęcia.
Plan łowiecko-fotograficzny został wykonany, czas było wracać. Po drodze widzieliśmy
jeszcze w oddali mniejsze grupki żubrów, ale stan licznika kontaktów wzrokowych z żubrami wskazywał piętnaście sztuk.
Okazało się jednak, że to nie koniec atrakcji tego dnia. Mój mąż zachwycił się książką Adama Wajraka "Wilki". Postanowił więc wykorzystać fakt, że Teremiski są o rzut beretem od Białowieży i poprosić znanego ekologa i obrońcę natury o autograf. Udało się!
Zatem stan na dziś: piętnaście + JEDEN!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz