wtorek, 2 lutego 2016

Białowieża – dzień 3. Widzieliśmy … piętnaście żubrów i jednego Adama Wajraka.

Całą noc przeraźliwie wiało i padał deszcz, więc wizja pobudki o 5.45 nie była zbyt pociągająca. Ale w końcu żubry czekały na nas w podobnych warunkach, więc nie wypadało się ociągać. I może warto tu powiedzieć, dlaczego tak bardzo emocjonowaliśmy się możliwością zobaczenia tych zwierzat. W końcu w Białowieży można zobaczyć ich sporo w pokazowej zagrodzie i nie trzeba w tym celu zrywać się przed świtem. Otóż my planowaliśmy obserwować te olbrzymie zwierzęta na swobodzie, w ich naturalnym środowisku. Do pokazowej zagrody też pójdziemy, ale tyle w tym emocji pewnie będzie, co w wizycie w zoo. Nie ujmując niczego żadnemu zoo, oczywiście.

O 6.30 spotkaliśmy się pod kościołem w Białowieży z Panem Arkiem Szymurą z Sóweczki , który energicznie (jak zawsze) nakazał nam jechać do Narewki i po drodze rozglądać się za żubrami i inną zwierzyną. Droga prowadziła przez las, a my wytrzeszczaliśmy oczy, bo jeszcze było zbyt ciemno, żeby wyraźnie coś zobaczyć zza szyb samochodu. Pan Arek opowiadał w tym czasie historie ze swojego barwnego życia i wspominał spotkania z żubrami, niektóre dość dramatyczne.
W końcu dotarliśmy do ostoi dzikiej zwierzyny. Paśnik pełen siana miał trzech potężnych stołowników, których mogliśmy obserwować tylko z daleka, bo takie są zasady zachowywania się w ostojach dla dzikiej zwierzyny. O czym zresztą przypominała nam stojąca tam tablica.





Nawiasem mówiąc, miejsce to można obserwować siedząc wygodnie w domu, bo zainstalowano tam kamerę (Żubry na żywo w Puszczy Białowieskiej).
Trzy żubry zostały zaliczone, więc teraz można było się zrelaksować i kontynuować poszukiwania na większym luzie. W międzyczasie wstał dzień, o dziwo stosunkowo jasny, więc widoczność była niezła. Pojechaliśmy dalej drogami gruntowymi przez las, który nawet bez żubrów był fascynujący. Zwłaszcza jeśli widokom towarzyszyły opowieści Pana Arka o żyjących tu rysiach i jeleniach.
Następny przystanek przyniósł kolejne trofea fotograficzne. Tym razem całe stado liczące jedenaście sztuk, w tym jednego zupełnego malucha, który z ciekawością nam się przyglądał. Staliśmy na nasypie kolejowym, więc widok na polanę mieliśmy znakomity. 
Przez lornetkę widać było lekkie zaniepokojenie największych zwierząt, które obserwowały nas czujnie, nawet jedząc trawę. 
Po kilkunastu minutach stado, rozproszone na początku, zbiło się w gromadkę i powoli powędrowało do lasu. Jedynie żubrzy maluch wyraźnie miał ochotę kontynuować obserwowanie nas, ale matka stanowczo przywołała go do porządku i zagoniła do środka stada.

Mieliśmy na liczniku już 14 sztuk, więc satysfakcja była niemal pełna, ale już w drodze powrotnej trafił nam się zabawny przypadek. 
Na środku uprawnego pola za jakąś wsią, tuż przy dość ruchliwej drodze, stał sobie samotny wielki żubr i przypominał pomnik wystrugany z drewna. Zatrzymaliśmy się oczywiście i wyszliśmy go poobserwować. Po chwili podjechał do nas jakiś mały samochód dostawczy, a kierowca kazał nam spokojnie podejść do żubra, bo on „prawie oswojony jest i stary taki, że już mu się ruszać nie chce”. Mój mąż oczywiście podszedł, czego efektem sa następujące zdjęcia.



Plan łowiecko-fotograficzny został wykonany, czas było wracać. Po drodze widzieliśmy jeszcze w oddali mniejsze grupki żubrów, ale stan licznika kontaktów wzrokowych z żubrami wskazywał piętnaście sztuk.
Okazało się jednak, że to nie koniec atrakcji tego dnia. Mój mąż zachwycił się książką Adama Wajraka "Wilki". Postanowił więc wykorzystać fakt, że Teremiski są o rzut beretem od Białowieży i poprosić znanego ekologa i obrońcę natury o autograf. Udało się!
Zatem stan na dziś: piętnaście + JEDEN!

Brak komentarzy: