poniedziałek, 1 lutego 2016

Białowieża - dzień 2. Widzieliśmy żubra ... tym razem na pewno.

Dzień rozpoczął się wyjątkowo wcześnie, choć tylko dla mojego męża, który pognał wcześnie rano do pobliskiego lasku czatować na wczorajszego żubra. Dołączyłyśmy do niego po śniadaniu i tym razem już nikt nie mógł mieć wątpliwości czy widzi żubrzy łeb, czy też inną część ciała.
Król puszczy pozował długo i godnie:

A my obserwowałyśmy obiekt i fotografa z należytej odległości. Jakoś nie mogłam zapomnieć wczorajszych informacji na temat tego zwierzęcia, które potrafi rozwinąć prędkość 50 km\h, a przeskoczenie płotu o wysokości 2 metrów nie jest dla niego jakimś specjalnym wyczynem. 
W końcu, obfotografowany z profilu i en face, powędrował do pobliskiego lasku poczekać aż sobie pójdziemy i będzie znowu spokojnie mógł zajadać siano z pobliskich bel.
Poszliśmy dalej tą samą drogą, co wczoraj. Tylko, że tym razem widzieliśmy ją nieco wyraźniej niż wieczorem. Pogoda nie była specjalnie zachęcająca, ale odrobina śniegu z nocy dodawała uroku drodze przed nami:

A swoista „brama do puszczy” utworzona przez trzy majestatyczne, choć teraz bezlistne dęby,  przypominała wrota do mrocznej krainy.

Minęliśmy po drodze miejsce po starej żwirowni, w którym Niemcy rozstrzelali podczas wojny 486 mieszkańców Białowieży i okolic.

A potem, drogą przez las i pobliską wieś Grudki, wróciliśmy do naszego domku. Zmęczeni po ośmiokilometrowym spacerze, pognaliśmy mimo to popróbować miejscowej kuchni. Tym razem w wydaniu barowym, bo za chwilę czekała nas wyprawa z panem Arkiem Szymurą na fotograficzne łowy. 
Wyruszyliśmy spod pobliskiego kościoła katolickiego, a potem zatrzymywaliśmy się kilka razy w lesie, próbując wypatrzyć sóweczkę, rzadkiego mieszkańca puszczy. 
Pan Arek wabił ptaki specjalnym pogwizdywaniem, ale nie pojawiły się w żadnym z miejsc. Szczerze mówiąc, nie przeszkadzało nam to ani trochę. Widzieliśmy przez lunetę dwa dzięcioły duże, siedzące na szczycie ogromnych świerków i pracowicie rozbijające szyszki:

Posłuchaliśmy opowieści pana Arka o kornikach atakujących puszczę i argumentów, dlaczego należy zostawić w spokoju drzewostan, który poradzi sobie bez ingerencji człowieka.
Znaleźliśmy tropy wilków, choć samych wilków nie dostrzegliśmy.
Rozglądaliśmy się wokół siebie i mimo pozornie mało interesującej pory roku, widzieliśmy prawdziwe piękno natury, które za kilka miesięcy skryje się pod osłoną bujnej zieleni.

A jutro rano wyprawa na żubry. Pobudka o 6.00. Tym razem wstają wszyscy bez wyjątku.

Brak komentarzy: