Dzień rozpoczął się wyjątkowo wcześnie, choć tylko dla
mojego męża, który pognał wcześnie rano do pobliskiego lasku czatować na
wczorajszego żubra. Dołączyłyśmy do niego po śniadaniu i tym razem już nikt nie
mógł mieć wątpliwości czy widzi żubrzy łeb, czy też inną część ciała.
Król
puszczy pozował długo i godnie:
A my obserwowałyśmy obiekt i fotografa z należytej
odległości. Jakoś nie mogłam zapomnieć wczorajszych informacji na temat tego
zwierzęcia, które potrafi rozwinąć prędkość 50 km\h, a przeskoczenie płotu o
wysokości 2 metrów nie jest dla niego jakimś specjalnym wyczynem.
W końcu,
obfotografowany z profilu i en face, powędrował do pobliskiego lasku poczekać aż
sobie pójdziemy i będzie znowu spokojnie mógł zajadać siano z pobliskich bel.
Poszliśmy dalej tą samą drogą, co wczoraj. Tylko, że tym
razem widzieliśmy ją nieco wyraźniej niż wieczorem. Pogoda nie była specjalnie
zachęcająca, ale odrobina śniegu z nocy dodawała uroku drodze przed nami:
A swoista „brama do puszczy” utworzona przez trzy majestatyczne, choć teraz bezlistne dęby, przypominała wrota do mrocznej krainy.
Minęliśmy po drodze miejsce po starej żwirowni, w którym
Niemcy rozstrzelali podczas wojny 486 mieszkańców Białowieży i okolic.
A potem, drogą przez las i pobliską wieś Grudki, wróciliśmy
do naszego domku. Zmęczeni po ośmiokilometrowym spacerze, pognaliśmy mimo to popróbować
miejscowej kuchni. Tym razem w wydaniu barowym, bo za chwilę czekała nas
wyprawa z panem Arkiem Szymurą na fotograficzne łowy.
Wyruszyliśmy spod
pobliskiego kościoła katolickiego, a potem zatrzymywaliśmy się kilka razy w
lesie, próbując wypatrzyć sóweczkę, rzadkiego mieszkańca puszczy.
Pan Arek
wabił ptaki specjalnym pogwizdywaniem, ale nie pojawiły się w żadnym z miejsc.
Szczerze mówiąc, nie przeszkadzało nam to ani trochę. Widzieliśmy przez lunetę dwa
dzięcioły duże, siedzące na szczycie ogromnych świerków i pracowicie
rozbijające szyszki:
Posłuchaliśmy opowieści pana Arka o kornikach atakujących
puszczę i argumentów, dlaczego należy zostawić w spokoju drzewostan, który
poradzi sobie bez ingerencji człowieka.
Znaleźliśmy tropy wilków, choć samych wilków nie dostrzegliśmy.
Rozglądaliśmy się wokół siebie i mimo
pozornie mało interesującej pory roku, widzieliśmy prawdziwe piękno natury,
które za kilka miesięcy skryje się pod osłoną bujnej zieleni.
A jutro rano wyprawa na żubry. Pobudka o 6.00. Tym razem
wstają wszyscy bez wyjątku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz