Samochód, zapakowany po brzegi
całą masą mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy, stoi gotowy do drogi przed
domem. Mamy przed sobą 7-8 godzin podróży, więc specjalnie nie zwlekamy z jej
rozpoczęciem. Tym bardziej, że nie możemy się już doczekać, kiedy przejedziemy
po raz kolejny drogą z Hajnówki do Białowieży.
Wspomnienia przebiegających przez
drogę jeleni, czy lochy prowadzącej swoje małe poboczem, albo widocznych w świetle reflektorów
samochodu saren, utkwiły nam w pamięci. Podobnie zresztą, jak obraz żubrów na
wolności, które oglądaliśmy o trzeciej nad ranem w pobliżu Teremisek.
No i oczywiście spacer po ścisłym
rezerwacie w towarzystwie Pana Arka Szymury. Znakomity przewodnik przedłużył
znacznie planowaną pierwotnie wycieczkę – chyba nasze szczere zachwyty i
absolutnie niekłamane zainteresowanie jego opowieściami sprawiły, że postanowił
poświęcić mieszczuchom więcej czasu.
Ale to wszystko było latem 2013 roku – jednodniowa wyprawa do Białowieży z naszej stałej wakacyjnej bazy nad
Biebrzą.
A teraz jest zima, w każdym razie
tak wynika z kalendarza. Próbujemy zaklinać rzeczywistość i umieszczamy na dachu
samochodu moje narty biegowe, które budzą, jak się zdaje, żywą radość kierowców
wracających z ferii. Niestety, prognozy zapowiadają kilka stopni powyżej zera,
deszcz i zachmurzenie oraz generalnie aurę jesienno-wiosenną z przewagą
akcentów depresyjnych.
Nic to. Jedziemy. Jest niedziela,
więc żaden korek nie zatrzymuje nas po drodze i docieramy do Pani Heleny z
domku Pod Dziką Gruszą około 15.00. Wypakowujemy z auta wszystko oprócz nart,
bo są w końcu jakieś granice naiwności i wdajemy się w pogawędkę z naszą
gospodynią, która zdaje się podzielać nasze zachwyty Puszczą. Opowiadamy o
doświadczeniach z roku 2014, ludziach tu spotkanych i zasłyszanych
opowieściach. Pani Helena proponuje mały spacer, tym bardziej, że mieszka
kilkaset metrów od puszczy, przy ulicy Podolany.
Pogoda jest kiepska, za chwilę
zapadnie zmrok, ale po wielu godzinach w samochodzie trzeba rozprostować nogi.
Idziemy, a po drodze mijamy pole, gdzie leżą pozostawione, częściowo
zafoliowane, bele siana. To miejsce, gdzie stale przychodzą żubry, żeby
skorzystać z łatwej do zdobycia karmy. Podchodzimy tam i widzimy świeże odchody
i rozwleczone siano. Pani Helena opowiada, jak to spacerowała niedawno ze
znajomą tą samą ścieżką i kiedy minęły zasłaniające widok na pole bele siana,
nagle stanęły prawie oko w oko w podnoszącym się z ziemi żubrem. Mój mąż ma
błysk w oczach, który rozjaśnia szarugę popołudnia. Już wiem, gdzie popędzi
jutro rano z aparatem.
Idziemy dalej w stronę małego lasku i nagle moja córka dostrzega ciemną plamę poruszającą się wśród drzew, w odległości kilkunastu metrów. Zapada zmrok, ale plama zdecydowanie przypomina żubra – co prawda mamy wątpliwości, czy staje do nas tyłem, czy może się w nas wpatruje. Na wszelki wypadek dokonujemy strategicznego odwrotu i wracamy na asfaltową drogę.
Jest jeszcze stosunkowo wcześnie, więc idziemy dalej w stronę puszczy, a potem drogą przez las do Ośrodka Edukacji Leśnej. Las w zapadających ciemnościach jest niesamowity, trzeszczą gałęzie, słychać różne odgłosy, których nasze miejskie uszy jeszcze nie identyfikują. Kiedy zawracamy przy zabudowaniach Ośrodka jest już praktycznie ciemno. Pani Helena opowiada o puszczy i jej mieszkańcach – zarówno tych czworonożnych, jak i dwunożnych.
Zwłaszcza postaci Simony Kossak i Lecha Wilczka (patrz: Wikipedia: Simona Kossak), którego p. Helena poznała osobiście są fascynujące. Po powrocie do domku Pani Helena przynosi nam książkę pt. "Spotkanie z Simoną Kossak" (patrz: http://chyra.pl/simonakossak.html) z dedykacją autora, którą pochłaniam jeszcze tego samego wieczoru.
A jutro od rana – zaczynamy eksplorację
okolicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz