środa, 6 stycznia 2016

Islandia 2015 - spełnione marzenie. Cześć 1: Jak to się zaczęło.

Zaczęło się tak dawno temu, że nie należy się chyba do tego przyznawać. Gdyby użyć analogii ciążowej, to nasza podróż do Islandii byłaby wyjątkowo donoszonym dzieckiem. A niewiele brakowało, żeby poród w ogóle się nie odbył.
   W każdym razie zaczęło się z fasonem - na wysokości kilku tysięcy metrów, w samolocie. Wracałam z kolejnej podróży służbowej, która nie była żadnym spełnionym marzeniem. Z ulgą przyjęłam fakt, że od mojego kolegi z pracy oddzielał mnie inny pasażer, więc mogłam spokojnie spać, zamiast po raz kolejny rozważać z nim blaski i cienie pracy w korporacji i słuchać narzekań  na bezduszne kierownictwo. Jednostajny szum silnika uśpił mnie szybko. I na krótko.
  Mój kolega, jeszcze widocznie nakręcony niedawnymi spotkaniami biznesowymi, miał jednak dużą potrzebę porozmawiania, a że ja umknelam w objęcia Morfeusza, zajął się pasażerem siedzącym obok. 

   Kiedy się obudziłam, Panowie konwersowali w najlepsze, czemu sprzyjały roznoszone w międzyczasie napoje. Na szczęście tematem nie była korporacja tylko wieloryby. Obudziłam się akurat w chwili, kiedy pasażer opisywał widok wielorybów wyłaniających się z morza w promieniach zachodzącego słońca. Opis był tak sugestywny, że zaczęłam bezczelnie podsłuchiwać. A potem włączyłam się do rozmowy i już do końca podróży chłonęłam opowieści z innego świata. 

  Nasz towarzysz podróży pracował na Islandii od kilku lat w przetwórni ryb. Opowiadał o dziwnym kraju, gdzie jasno jest tylko przez kilka miesięcy, ale za to tak, że w nocy można czytać gazetę. Mówił o basenach termalnych w każdym miasteczku i wioseczce, dostępnych dla wszystkich i tak licznych, że nie ma sensu utrzymywania łazienek w domach. Opowiadał też o miejscach, gdzie skorupa ziemska jest tak cienka, że czuć pod nią kotłującą się lawę. I o ciężkiej pracy w przetwórni ryb, Polakach, którzy stanowią coraz liczniejszą mniejszość na wyspie i chlebie, kosztującym 12 złotych za bochenek. I o depresjii, której ciężko uniknąć w miesiącach, kiedy zapada ciemność.

  Była to zdecydowanie najciekawsze zakończenie służbowej delegacji w moim życiu. 

 Na lotnisku czekał mój mąż i jeszcze w samochodzie zaczęłam mu opowiadać o Islandii. A on w domu rozpoczął poszukiwania informacji w Internecie. I tak urodziło się marzenie - zobaczyć Islandię.


Brak komentarzy: