piątek, 8 stycznia 2016

Islandia 2015 - spełnione marzenie. Część 5: Hjortur i śmierdząca woda.

Wylądowaliśmy na lotnisku w Keflaviku trochę przed północą lokalnego czasu. To nie był jedyny samolot, który przyleciał w tym czasie i nawet nie jedyny z Berlina, więc w tłumie innych chętnych do zobaczenia gejzerów musieliśmy odczekać długa chwilę, zanim udało sie odebrać nasze plecaki.
Teraz pozostało nam odnaleźć przedstawiciela naszej firmy wynajmującej samochody. A to nie okazało się wcale łatwe, bo tłok przy wyjściu z lotniska wcale nie był mniejszy niż przy tasmociągach z bagażami. Liczba przedstawicieli firm samochodowych była imponująca - wszyscy pokrzykiwali i próbowali się w tym tłumie jakoś nawzajem zidentyfikować. W końcu odnaleźlismy młodego człowieka, który zabrał nas na parking, wręczył plik papierów, kluczyki do naszej "terenówki" i udzielił kilku instrukcji. 
Mąż wklepał do przezornie zabranego z Polski GPS-a właściwy adres i mogliśmy wyruszyć do Reykjaviku.
Dotarlismy bez problemu do dzielnicy kilkupietrowych domków. W jednym z nich było wynajęte przez nas na dwie noce mieszkanie. 
I to był kolejny strzał w dziesiatkę. Mój mąż, przez wszystkie miesiące poprzedzające wyjazd, przeanalizował każdą możliwą opcję noclegu w Reykjaviku. W końcu zdecydował się na skorzystanie z serwisu AIRBNB.
Wynajęliśmy apartament od pana Hjortura https://www.airbnb.pl/rooms/1503409, który czekał na nas w środku nocy z kluczami do swojego, znakomicie wyposażonego, trzypokojowego mieszkania z łazienką i kuchnią.
Spędziliśmy tam w sumie 2 noce wraz z jeszcze dwiema znajomymi osobami, które przyjechały razem z nami, ale z niezależnym od nas programem zwiedzania. Za te dwie noce zapłacilismy 340 EUR, co nie było, jak się potem okazało, wcale wygórowaną ceną.
Trochę żałowalismy, że nie udało nam się porozmawiać z panem Hjorturem - w noc przyjazdu widzieliśmy go może przez 5 min, kiedy otworzył nam mieszkanie, a potem tylko telefonicznie ustaliliśmy, gdzie zostawić klucze w dniu wyjazdu.
A żałowaliśmy, ponieważ zarówno informacja na stronie serwisu Airbnb, jak i jego mieszkanie wskazywały, że mamy do czynienia z prawdziwym artystą i ciekawym człowiekiem. Może nastepnym razem ... .
Z pobytu w mieszkaniu Hjortura utkwiła nam w pamięci zabawna nalepka pod kranem, która informowała, że ciepła woda śmierdzi, ale spokojnie, tak właśnie ma być i nie należy traktować tego jako jakiś poważny problem. Poza przenikliwym zimnem, które poczuliśmy po wylądowaniu, był to drugi wyraźny znak, że jesteśmy na Islandii.
Mój mąż, jako entuzjasta nowych doznań, wziął ciepły ( i śmierdzący) prysznic, ale przed myciem zębów już się zawahał i wybrał zimną wodę. Mnie za to zachwycił efekt mycia włosów - były puszyste i błyszczące. Najwyraźniej lekki smrodek oznaczał obecność dobroczynnych związków siarki. Mój mąż podszedł do tych rewelacji sceptycznie, ale ja postanowiłam prezentować nastawienie wyłącznie pozytywne przez nastepne dwa tygodnie. I udało mi się wytrwać w tym postanowieniu do końca.

Brak komentarzy: