środa, 6 stycznia 2016

Islandia 2015 - spełnione marzenie. Część 2: Walter Mitty.

Parę lat rozmów, podejść do tematu wyjazdu na Islandię, wieczory spędzane na przeglądaniu internetu.
Mapy i przewodniki walające się pod łóżkiem.
   Słuchanie do znudzenia tej samej piosenki na YouTube:
   I setki wymówek dlaczego jeszcze nie teraz (dzieci za małe i trzeba z nimi jechać w cieplejsze miejsca, drogo tam jak cholera, może za rok będzie lepiej itd.). Trzeba przyznać, że absolutnie nie wspierałam mojego męża w planach zobaczenia Islandii. Zagoniona i zakręcona pracą i obowiązkami, marzyłam raczej o świętym spokoju niż o jakichś nieznanych wyspach, zimnych i drogich. I żadne wieloryby, wulkany i wodospady nie mogły zmienić tego nastawienia. 
  W międzyczasie wybuchł wulkan Ejafjallajökull, co dodatkowo wzmocniło moje mocne postanowienie nie jechania na Islandię pod żadnym pozorem.

Aż do czasu Waltera Mitty.

Mąż, już praktycznie zdecydowany na wyjazd w najbliższe wakacje ze mną lub beze mnie, wyciągnął mnie do kina na "Sekretne życie Waltera Mitty" i przepadłam. 

  W moim słusznym już wieku ciężko mówić o przełomach duchowych, ale widocznie to był właściwy czas, żeby wreszcie na jakąś refleksję odnośnie własnego życia się zdobyć. A Walter Mitty tylko mi w tym pomógł.
   Po powrocie z kina mój mąż przeżył jedno z największych zaskoczeń w swoim życiu, kiedy oznajmiłam mu, że jadę z nim na Islandię. Nieodwołalnie i zdecydowanie.

Brak komentarzy: