sobota, 9 stycznia 2016

Islandia 2015 - spełnione marzenie. Część 6: Złoty Krąg -Þingvellir

Pierwszy poranek na Islandii był trochę tylko jaśniejszy niż pierwsza noc, więc wstaliśmy lekko zdezorientowani. I to wstaliśmy wyjątkowo wcześnie - pewnie dlatego, że byliśmy dość głodni, co oznaczało, że czas najwyższy udać sie na zakupy do kultowego sklepu Bonus, wspominanego przez wszystkich bez wyjątku podróżujących na Islandię.
Poza tym musieliśmy nabyć butlę gazową czyli wspomniany wcześniej kartusz, aby móc gotować na polach namiotowych.

Wybraliśmy się zatem na mały spacer po Reykjaviku w poszukiwaniu sklepu sieci Bonus, czyli odpowiednika naszej Biedronki albo Lidla. Przez następne dni różowa świnka była wypatrywana przez nas czasem równie intensywnie, jak niektóre wodospady.   Zdarzyło nam się zdradzić ją tylko kilka razy na rzecz innej popularnej sieci Kronan, bo godziny otwarcia supermarketów na Islandii zdecydowanie nie były tak wolnorynkowe jak w Polsce. Raczej nie można było spodziewać się dostępności w trybie 24/7, a otwieranie o 11.00 jedynego sklepu w okolicy nie należało do rzadkości. I to bez zważania na niecierpliwie koczujących w samochodach pod zamkniętymi sklepami turystów, którzy musieli zakupić chińskie zupki przed udniem się w dziksze rejony. 
  Tanio w tych sklepach nie było oczywiście, ale z drugiej strony też nie kupowaliśmy ciężarówki jedzenia. I nie planowaliśmy wielotygodniowej wyprawy do interioru. Mój mąż pozwolił sobie nawet na konserwowe ogóreczki do kanapek z salami, które niezwykle uroczo wyglądały, jedzone na polu namiotowym przez dwie zmarznięte i zmoknięte istoty w czapkach i kurtkach. Które to istoty zresztą, niezwykle zadowolone, dopiero co wyszły z parującego i woniejącego zgniłymi jajami bajorka.
A wracając do naszych krajowych obaw, czy i gdzie kupimy butle z gazem. Otóż owe mityczne kartusze leżały sobie spokojnie na półeczce w pierwszym Bonusie, do którego trafiliśmy. Do wyboru do koloru. Małe i duże. Niewiele brakowało, a przeoczylibyśmy je, bo podświadomie wypatrywaliśmy czerwonych staromodnych butli, a one przypominały raczej trochę większe konserwy mięsne. I spokojnie pasowały do standardowych kuchenek - palników kupionych w Polsce.

Ale tego pierwszego dnia nasz entuzjazm zakupowy został nieco ostudzony. Otóż postanowiliśmy uczcić pierwszy dzień śniadankiem w piekarni, czy raczej piekarnio-kawiarni w okolicy domu Hjortura. Za znakomitą kanapkę z szynką, serem i pomidorem oraz kubek kawy zapłaciliśmy równowartość dobrego obiadu w restauracji dla turystów na wrocławskim rynku, co nas lekko otrzeźwiło i zachęciło do samodzielnej produkcji kanapek. A miejsce naszej śniadaniowej rozpusty wyglądało tak:

W końcu jednak najedzeni i obkupieni mogliśmy udać się na podbój Islandii.
Na pierwszy ogień poszedł program obowiązkowy czyli tzw. Złoty Krąg. Trzy wielkie turystyczne atrakcje, znajdujące się w odległości kilkudziesięciu kilometrów od stolicy.
Opuściliśmy zatem Reykjavik i wyruszyliśmy w drogę.

Po kilkunastu minutach czekała nas pierwsza niespodzianka. Z okien samochodu wypatrzyliśmy pole pokryte dziwnymi kamieniami. Z daleka nie mogliśmy się zorientować, co to właściwie jest. Przy drodze stało sporo samochodów i ludzi robiących zdjęcia, więc natychmiast do nich dołączyliśmy.
Z daleka wyglądało to tak:



A jak podeszliśmy bliżej, to okazało się, że turyści w ten sposób zostawiają swój ślad.

Potem jeszcze wielokrotnie w wielu miejscach widzieliśmy podobne konstrukcje. Wiekszość pozostawiona przez turystów, ale całkiem sporo też przez tubylców, którzy w ten sposób chyba znaczyli granice swoich pól. Może zresztą miało to też jakieś magiczne znaczenie - tego pewnie dowiemy się następnym razem.

Na tym pierwszym polu zbudowaliśmy oczywiscie także naszą piramidkę i pojechaliśmy dalej zobaczyć naprawdę ważne miejsce dla historii Islandii i Islandczyków- Þingvellir.

W miejscu tym przez kilka wieków zbierał się islandzki parlament, tu również ogłoszono niepodległość Islandii w 1944 roku. Geograficznie to także bardzo interesujące miejsce, ponieważ tu właśnie stykają sie płyty tektoniczne euroazjatycka i północnoamerykańska. Więcej na: Þingvellir
 Nasza wycieczka w tym miejscu trwała mniej więcej 2 godziny. Trasa prowadziła od miejsca dawnych obrad, przez przygotowane ścieżki i wąwóz. Można było poczuć piekno i surowość krajobrazu tej wyspy.

















Niesłychanie pięknie wyglądały z góry budynki rządowe. 



Kiedy podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy tam też mały kościół i stary cmentarz. A kamieniste zbocza zastąpiły brzegi spokojnego jeziora, wokół którego spacerowały stadka gęsi, nic sobie nie robiąc z fotografujących je turystów.



Pod koniec wycieczki zaczęło nieźle padać. W następnych dniach przekonaliśmy się, że była to tylko niewarta uwagi mżawka w porównania z tym, czego doświadczyliśmy później. Niemniej, cokolwiek to było, nie powstrzymało nas przed udaniem się do następnego miejsca na trasie Złotego Kręgu.

Brak komentarzy: