środa, 13 stycznia 2016

Islandia 2015 - spełnione marzenie. Część 7: Złoty Krąg - Gejzer gejzerów.

Pierwszy dzień na Islandii. Mamy za sobą poranne spotkanie z historią w miejscu, gdzie zbierał się islandzki parlament i geologią, ze względu na ów styk płyt kontynentalnych. Prawdę mówiąc, czuję się dość niepewnie, ale robię odpowiednio zachwyconą minę.
Miejsce, które przed chwilą opuściliśmy jest bardzo ładne i robi wrażenie oczywiście, ale szczerze mówiąc, podobnych "widoczków" można zobaczyć sporo w naszych górach czy niezbyt dalekiej okolicy. No, może ów mityczny "styk płyt kontynentalnych" raczej nie występuje w Górach Sowich (w każdym razie tak przypuszczam?), ale atrakcja to raczej dla naukowców niż turystów. Ci drudzy widzą skały czy też wąwozy i próbują odgadnąć, czy już wędrują po tym styku, czy jeszcze nie.
  Jedziemy teraz do drugiego miejsca z listy atrakcji Złotego Kręgu. Pełni nadziei, bo przez warstwę chmur od czasu do czasu przebijają promienie słońca.
Parkujemy pod kompleksem turystycznym. Po drugiej stronie drogi jest pole geotermalne. I zaczynam wreszcie czuć magię Islandii, kiedy spostrzegam to:








Idziemy wyznaczoną szeroką ścieżką przez pole geotermalne i obserwujemy "kociołki" z gorącą wodą. Naprawdę gorącą, przed czym ostrzegaja odpowiednie znaki. Zresztą kłęby pary raczej nie pozostawiają złudzeń. Tłum turystów, mówiących głównie po francusku i japońsku oraz zaskakująco często też po polsku, zmierza w stronę niedalekiego wzniesienia, więc idziemy tam również. I to jest chwila, w której zakochuję się w Islandii bez pamięci.

Wianuszek turystów z aparatami w rękach stoi wokół lekkiego zagłębienia, które wygląda jak księżycowy krater z szarą mazią.


Na początku nic nie rozumiem, ale po chwili:







Po kilkunastu sekundach erupcji jesteśmy zmoczeni deszczem ciepłych kropelek, a nad kraterem unosi się już tylko obłok pary, jako wspomnienie widowiska, które zobaczyliśmy przed chwilą.


Czekamy kilkanaście minut na kolejny wybuch. I znowu jest to niezapomniane widowisko. Najbardziej podoba mi się początkowa faza chwilę przed erupcją, kiedy szara maź w tym kraterze wzbiera i zaczyna bulgotać. A zaraz potem potężna siła wyrzuca masy wody z wnętrza krateru na 30 metrów w górę.

Jestem przekonana, że to niezwykłe zjawisko to słynny Geysir, ojciec chrzestny wszystkich gejzerów ziemi, ale nie. To jego mniejszy brat Strokkur, o czym informuje kamień w pobliżu.


Wędrujemy więc dalej, bo być w Islandii i nie zobaczyć Geysira, który wyrzucał wodę i parę na wysokość 80 metrów to grzech. Niestety, gejzer gejzerów już odszedł w stan spoczynku. Erupcje są rzadkie i nie tak imponujące. Pozostała w zasadzie niecka i raczej brak szans na wodny pokaz w przewidywalnym terminie.


 Lekko zawiedzeni wdrapujemy sie jeszcze na pobliskie pasmo wzgórz. I tym razem z góry i z oddali obserwujemy popisy Strokkura:



Schodzimy ze wzgórz i wracamy na parking. Obok znajduje się Geysir Center - informacja turystyczna, restauracja hotel, spory sklep z pamiątkami i centrum multimedialne, gdzie można sporo dowiedzieć się o aktywności sejsmicznej na wyspie i gejzerach. Warto zobaczyć.
Żal nam bardzo opuszczać to miejsce, ale Złoty Krąg wzywa. Postanawiamy odwiedzić trzeci przystanek na trasie jeszcze tego samego dnia. Ciemności egipskie tu raczej nie zapadną, dodatkowo straciliśmy kompletnie wyczucie czasu i pory dnia. Jedynie głód przypomina nam o kolejnych godzinach, które upłynęły. Tym będziemy się jednak martwić później, jak dotrzemy z powrotem do mieszkania Hjortura. Teraz w drogę do wodospadu!

Brak komentarzy: