piątek, 15 stycznia 2016

Islandia 2015 - spełnione marzenie. Część 9: Jedziemy do Landmannalaugar.

Drugi dzień na Islandii. Wstajemy rano, choć trudno stwierdzić, kiedy to "rano" naprawdę się zaczyna - jasno jest praktycznie cały czas. Zostawiamy klucz Hjorturowi w umówionym miejscu i powiadamiamy go SMS-em o opuszczeniu mieszkania. Po uzupełnieniu zapasów jedzenia i paliwa ruszamy do jednego z najbardziej intrygujących miejsc z naszej listy marzeń - do Landmannalaugar.
   Do pokonania mamy ponad 100 kilometrów, w tym ostatni etap drogą szutrową. Mój mąż wspomina po raz pierwszy, że może nie być tak łatwo, ale przecież mamy auto z napędem na cztery koła (który to napęd z trudem uruchamiamy w naszej Dacii, po uważnym przestudiowaniu instrukcji :-) . 
   Bez samochodu z takim napędem nie warto wybierać się w miejsca w głębi lądu, o czym zresztą informują przewodniki oraz wszystkie wypożyczalnie aut. Wkrótce przekonujemy się, że nie ma w tym przesady i nie jest to jedynie marketingowa sztuczka, żeby naciągnąć naiwnych turystów. Z drugiej strony, jeśli ktoś planuje jedynie objazd Islandii droga nr 1 bez wypadów w głąb lądu, to wystarczy normalne "miejskie" auto. 
   Można jeszcze skorzystać z autobusu, który od czerwca do września dowozi turystów do Landmannalaugar np. z Reykjaviku. Na początku traktujemy tę informację jako żart, ale potem przekonujemy się o jej prawdziwości w dość zabawny sposób.
W końcu trafiamy na wyczekiwany drogowskaz:

Zapowiedź tego, co nas czeka widać na horyzoncie.
Na chwilę zatrzymujemy się w miejscu, gdzie kończy się asfalt i zaczyna droga szutrowa. Zbudowano tu zaporę i elektrownię. Studiujemy uważnie duże tablice informacyjne, z których wynika, że żarty się skończyły.
A potem ruszamy w drogę, przez wulkaniczną pustynię.






Jest pusto, czarno i cicho. Czasem mijają nas samochody, lepiej radzące sobie na wyboistej i kamienistej drodze (albo mające kierowców nie przejmujących sie stanem wynajętego auta). A my chłoniemy ten niezwykły krajobraz, mając jednak nadzieję na zobaczenie wkrótce kolorowych skał. Teren staje się coraz bardziej górzysty i w końcu ... Alleluja!
Zatrzymujemy się na chwilę na przełęczy, żeby razem z innymi turystami podziwiać krajobraz. 

Za chwilę zjedziemy w stronę Landmannalaugar, ale przez chwilę obserwujemy jeszcze ruch samochodów wjeżdżających i zjeżdżających ze wzniesienia. Największe wrażenie robią wspomniane wcześniej autobusy, dowożące turystów m.in. z Reykjaviku. Wyglądają jak nasze stare "ogórki" czy "autosany", ale mają bardzo wysokie zawieszenie i rurę wydechową również umieszczoną wysoko. Jak się wkrótce okaże - nie bez przyczyny. Radzą sobie doskonale, a wzniesienia są naprawdę strome i niełatwe do pokonania.



I w końcu docieramy do naszej wymarzonej doliny. Zgodnie z informacjami z przewodników, dostępu broni bród, którego nasz samochód nie pokona bez szwanku (choć sporo samochodów typowo terenowych przejeżdża oraz wszystkie napotkane po drodze autobusy!!!).



My jednak parkujemy grzecznie przed brodem razem z dziesiątkami innych turystów z całego świata (ubezpieczenie auta nie obejmuje zalania :-), a potem przenosimy plecaki, namiot i resztę wyposażenia na, odległe o kilkaset metrów, pole namiotowe po specjalnych kładkach i ścieżkach, wytyczonych pomiędzy strumykamy gorącej (i to bardzo!) wody.


Prawdziwa przygoda właśnie się zaczyna.

Brak komentarzy: