piątek, 8 stycznia 2016

Islandia 2015 - spełnione marzenie. Część 4: Lecimy

Zaczynało robić się poważnie.
Niebacznie rzucona deklaracja wyjazdu na Islandię zmieniała się w zaawansowane logistycznie przedsięwzięcie. Mój mąż przeanalizował, z pomocą blogów podróżniczych i przewodników, możliwe sposoby dostania się na wyspę swoich marzeń.
Odrzucił opcję płynięcia promem, bo obydwoje, jako pracownicy najemni w korporacjach oraz odpowiedzialni (mimo wszystko) rodzice, mieliśmy do dyspozycji tylko 2 tygodnie. Nie było sensu marnować prawie połowy tego czasu na promie w obie strony. Pozostawał zatem samolot.
Wcześniej rozważyliśmy również wariant zorganizowanej wyprawy - można znaleźć sporo ofert w internecie. Takie rozwiązanie, mimo że zapewne znacznie łatwiejsze organizacyjnie (i droższe oczywiście), nie pociągało nas zbytnio, ze względu na uzależnienie od innych uczestników wyprawy i narzuconych planów. 
Ostatecznie wygrała opcja wypożyczenia na miejscu samochodu i objechania wyspy z przystankami w najbardziej interesujących nas miejscach.
Zaczęliśmy od samolotu. Linia Germanwings oferowała relatywnie tanie (ok. 1300 zł za osobę) loty z Berlina do Keflaviku, lotniska w pobliżu stolicy Islandii. Można było pewnie poszukać tańszej opcji z przesiadkami, ale dojazd do Berlina z Wrocławia był najprostszym rozwiązaniem.
Wybraliśmy datę wylotu i nacisnęliśmy klawisz enter. Klamka zapadła. Przestaliśmy używać słówka "czy" i zaczęliśmy mówić "kiedy". Był początek roku 2015.

Następnym niezbędnym krokiem była rezerwacja samochodu. Przejrzeliśmy oferty dużych międzynarodowych wypożyczalni, ale ceny były powalające. Poszukaliśmy więc wśród ofert firm lokalnych i trochę w ciemno zarezerwowaliśmy Dacię Duster w firmie "GO CAR RENTAL":
Wypożyczalnia samochodów
To była najbardziej ekonomiczna wersja samochodu z napędem na cztery koła, który jest niezbędny w niektórych rejonach Islandii, a w takich planowaliśmy się znaleźć.
Dorzuciliśmy do zamówienia karimaty, turystyczne krzesełka i stolik.

Pozostało już tylko czekać na dzień wylotu i planować poszczególne etapy wycieczki.
I w końcu doczekaliśmy się lata i w upalny lipcowy poranek wyruszyliśmy do Berlina. Kolega podrzucił nas na lotnisko Tegel i po kilku godzinach byliśmy już w powietrzu. Po trzygodzinnym locie wylądowaliśmy w Keflaviku i przestawiliśmy zegarki o 2 godziny. A potem wyciągnęliśmy z plecaka ciepłe bluzy i kurtki.  Zaczęła się nasza islandzka przygoda.

Brak komentarzy: