niedziela, 24 stycznia 2016

Islandia 2015 - spełnione marzenie. Część 13: Landmannalaugar - pożegnanie.

Obudziliśmy się wyspani, choć nieco zdezorientowani brakiem wyraźnej granicy między dniem i nocą. Również brak nieodżałowanych korniszonków (spożytych w całości na kolację) nieco doskwierał, ale wynagrodziła nam to kawa z widokiem na rozjaśnione słońcem góry dookoła. I pamięć o wczorajszym widoku.

Nowy dzień nastał, nawet jeśli nie różnił się wiele od nocy. Zwinęliśmy namiot i wszystkie nasze bagaże poza podręcznymi plecakami zanieśliśmy do samochodu, przy okazji obserwując kolejne próby sforsowania brodu, w tym te nieudane.
A potem jeszcze raz poszliśmy na długi spacer w góry, żeby pożegnać się należycie z Landmannlaugar. I zrobić kilka zdjęć miejsc naprawdę tak pięknych, jak opisywali to Ci, którzy byli tutaj przed nami.







Szczególną przyjemność sprawiało nam obserwowanie innych zapaleńców, wędrujących po płaskim ....





oraz pod górę ...,

... którzy piękno Kolorowej Góry mieli dopiero poznać. Naprawdę im zazdrościliśmy, wracając na pole namiotowe, ale i dla nas dolina miała jeszcze jedną niespodziankę.
Zajęci robieniem zdjęć nie zauważyliśmy od razu koni i jeźdźców zbliżających się w naszą stronę.



Pędzili naprawdę szybko i musieliśmy raźno umykać przed nimi w bezpieczne miejsce. Zatrzymali się w pobliżu pola namiotowego i puścili konie luzem.
Przyglądalismy się im przez chwilę, ale był już najwyższy czas aby pożegnać się z Landmannlaugar. Po drodze minęliśmy obwoźny sklepik:

A potem naprawdę duży wóz górskich ratowników, których kolegów widzieliśmy w akcji kilka dni później.

Na polu namiotowym stały też nieco większe samochody niż ten nasz, który pozostał przed brodem. W następnych dniach często mijały nas jeszcze większe, niemal monstrualnie wielkie maszyny, które w tych warunkach mają pewnie jakieś uzasadnienie, inaczej niż w przypadku ulic polskich miast.

Na koniec pozostały nam tylko niezbędne odwiedziny w miejscu, które należy odwiedzić przed długa podróżą i które było przyczyną lekkiego zdziwienia u mojego męża. Otóż odwiedził on ten przybytek poprzedniej nocy i jako dobrze wytresowany konsument energii elektrycznej, przyzwyczajony do oszczędzania, próbował zgasić światło wychodząc. Mimo długich poszukiwań nie znalazł wyłącznika. Mamy teorię, choć nie potwierdzoną oczywiście przez nikogo, że Islandczykom nie opłaca się po prostu instalować wyłączników - energia jest tam tak tania, że można świecić światło przez całą dobę. Niemniej, następnym razem zapytamy o to miejscowych. 
Bo następny raz będzie, chyba że kolorowy stożek naszej ulubionej góry "Mandali" postanowi się obudzić raz jeszcze i odwiedziny przesuną się w czasie. 

Brak komentarzy: